Komentarze: 0
Kupiłam śliczny stary dom. Tak stary, że nie było w nim łazienki ni kuchni w znaczeniu dziś używanym. Bo co to za kuchnia, w której nie ma bieżącej wody?
Łazienki nie było wcale.
Dom mnie urzekł, weszłam i wiedziałam, ze tu chcę mieszkać. Park otaczający dworek przemawiał głosami wielu drzew i wielu ludzi, którzy kiedyś chodzili po jego ścieżkach. Jakoś mnie to nie przerażało, wprost przeciwnie: poczułam się jak w domu, bezpieczna wśród serdecznych ludzi.
Uczucia uczuciami, dom należało odremontować. Znalazłam ekipę budowlaną (wydarzenie na granicy cudu!), wspólnie ustaliliśmy front robót, zakupy i kosztorys i wszystko byłoby pięknie, gdyby nie okazało się, że w tym domu nie da się zainstalować łazienki. Hydraulik mówił coś o sedesie, rurach, różnicach wysokości i przepustowości. Nieważne. Skupiłam się na fakcie, że się nie da. Wpadłam w czarną rozpacz, bo przecież w tym domu miałam mieszkać do końca życia, a nawet umrzeć. Oczami wyobraźni już widziałam siebie dygocącą na chłodzie w drodze do wychodka… „- Chyba że pani kupi młynek do fekali.” – dziarski głos hydraulika spotkał mnie w połowie drogi do sławojki. I doprawdy nie wiedziałam, czy chwycić się tej nadziei, czy biec szybko do łazienki (acha, nie ma, więc dokąd biec, by oddać treść żołądka?!). Zastanawiałam się, jak wydobyć więcej informacji od pana Józka, nie używając nazwy owego zbawczego dla mnie urządzenia. „- Czy ten młynek…” – zaczęłam słabym głosem „- do WC”. – dokończył dżentelmen, pan Jan Poniatowski. „- Można kupić w każdym dobrym sklepie z materiałami instalacyjnymi. Ja się tym zajmę.”
pokochałam go w tamtej chwili i kochałam do końca remontu. Był geniuszem prac hydraulicznych. Czy mogłam przypuszczać, że można pokochać mężczyznę za młynek do WC.
A jak wyglada młynek? - zobacz